Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/135

Ta strona została skorygowana.
—   125   —

razem, za otwierającemi się drzwiami głos kobiecy, młody i świeży. — Czy można?
Ach, Tosi głos!
Aleksander jednym skokiem był już przy drzwiach.
— Ciotko! ciotko droga! najmilsza! złota!
Całował ręce siwej kobiety w czarnej sukni, a potem obie swoje wyciągnął ku pięknej dziewczynie, której błękitne oczy stały w blasku radości i łez. Z temi błyszczącemi oczyma i filuternym uśmiechem na twarzy bledszej i chudszej, niż przedtem, z rękoma uwięzionemi w jego rękach, mówiła.
— Widzisz, Olesiu, widzisz! Musiałeś jak zając jednem okiem spać na koniu, bo wpadłeś im w ręce!
Poczem z oczu jej wypłynęły łzy, które je tak błyszczącemi czyniły i wtedy można było poznać, że wiele przez tygodnie ostatnie płakała.
Ale jakim cudem, jakim cudem przyjść tu mogły, skoro nikomu nie pozwalają. Tak, one same tego nie rozumieją. Odmawiano dotąd i odmawiano pozwolenia na widzenie się z więźniem i czyniono to w sposób przykry, szorstki. Nagle, zmiękło to, złagodniało i pozwolili... na krótko wprawdzie, ale nawet bez świadków. Dość jednak o tem. Tysiące rzeczy jest do powiedzenia. Mieszkają teraz w pobliżu tego miasteczka u krewnych, bo dwór zrujnowany...
— Jakto zrujnowany?
— W czasie rewizji. Opowiedziały o niej wszystko.