Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/151

Ta strona została skorygowana.
—   141   —

ściami służbowemi, wypełniały karty, kobiety, hulanki. On, tyle tylko, że pijakiem nie był. Zresztą wszystko tak, jak inni...
— Podłe życie! rzekł raz. Co tak żyć, to może i lepiej, tak jak Apolek...
Potem Awicz przez czas jakiś go nie widywał, aż dnia pewnego...

VI.

Dnia pewnego, kapitan Apolinary Karłowicki, wyszedł od przyjaciela swego, stojącego na wysokim postie, jakby ogłuszony i oślepły, tak przerażony i zgnębiony. Coś czarnego wisiało mu przed oczyma, coś ciężkiego leżało mu na głowie, coś strasznego wstrząsało jego sercem.
Na świecie sierpień już był; nad ziemią w żółte ścierniska ubraną czas płynął w szacie czarnej i skrajami jej tu i ówdzie zaczepiał o sucho na błękitach nieba wyrysowane linje szubienic.
Lasy opustoszały i głosy orężnych bojów przestały już przerażać ptactwo, zbierające się już do jesiennych odlotów; natomiast zaludniły się i przeludniły więzienia; zaludniły się i przeludniły żelazne wozy, uwożące gromady ludzkie w krainy nieprzejrzanych oddali i niezgłębionych cierpień.
Zadzwoniły po miastach i drogach kajdany, rozbiegło się po szerokim kraju słowo: katorga.
Stały smukłe topole włoskie nad dachami dworów wiejskich i w cichej pogodzie sierpniowej milczące, słuchały rozlegającej się u stóp ich szumnie, dumnie, zwycięzko, mowie dotąd niesłychanej, mowie obcej.