Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/155

Ta strona została skorygowana.
—   145   —

— Dobrze. A to wezwanie do komisji?
— Może za dni pięć, albo sześć... nie prędzej, bo oni tam roboty teraz mają propast'!
— Pozwolisz dowiadywać się?
— - Jakże! naturalnie.
— Co dzień?
— Co dzień, Apolinar, ja k twoim usługam i jeszcze... nigdy dość nie odpłacę...
Schodził ze schodów wysoko postawionego przyjaciela jak ogłuszony i oślepły i gdy na ulicę wyszedł, jeszcze ciemność czerwona przed oczyma mu wisiała. Dobry był przyjaciel dla niego i dla jego plemiannika, ale sprawiedliwie rzekł, że wszechmocy w ręku swym nie dzierżył.
Zapomniał kapitan Karłowicki o tem, że skłamał przed przyjacielem i że Awicz krewnym jego nie jest. Parę razy nazwał go w myśli swoim plemiannikiem, a nieustannie czuł, że go serce i głowa bolą, jak bywa tym, którzy idą za pogrzebem najdroższych krewnych. I jeszcze gorzej, bo o pogrzebie, że nastąpi, choć przez dzień czy przez dwa już wiadomo, a to spadło tak niespodziewanie. Wiedział i przedtem, że biedy jakieś stać się muszą. Pewno majątek odbiorą, na Sybir wyszlą; jednak, nic by to jeszcze... Taki zuch i bez majątku i na wygnaniu... zwłaszcza z tą narzeczoną... Z wygnania ludzie wracają... Ale szubienica! Katorga albo szubienica! I wybieraj tu, człowieku, co gorsze, a co lepsze! Jedno i drugie, jak poczwary w oczy mu patrzą. Szubienicę widzi tak wyraźnie, jakby rzeczywiście przed nim stała i dzwonienie kajdan sły-