— Może tę nazwę i którędy tam jechać po rosyjsku panu zapisać... łatwiej pan wyczyta... może w jakim pośpiechu.
Potwierdzająco skinął głową i uważnie patrzał na Awicza, kreślącego w małym zeszycie słów kilka po rosyjsku.
— Pan tego języka nienawidzisz?
— Język miałbym nienawidzieć? A cóż on winien.
Czy to on podbija, bierze w niewolę, krzywdzi, gnębi?
Uśmiechnęły się poważnie dziś usta oficera.
— Nu da! ale ludzi, co tym jezykiem gadają, to pan pewno, użas kak nienawidzisz.
Awicz ramionami wzruszył.
— Nie wszystkich. Tych, którzy mi matkę mordują i braci dręczą, nienawidzę, ale tych, co żyją gdzieś tam daleko, ani myśląc o tem i żadnej korzyści z tego nie odnosząc, tylko żałuję, bo złość jak jad, przenikając cały organizm i w nich przeciec może. Wiesz pan co...
Tu zerwał się z zydla i z energicznemi gestami kończył.
— Z moją naturą nienawiść się nie godzi. Jabym wolał wszystkich ludzi kochać, ze wszystkimi być w zgodzie... Cóż kiedy taki jeszcze świat!
— Taki jeszcze świat! jak echo powtórzył oficer. Ale więzień, o rzeczach bolących dziś długo mówić nie chciał. Był cały różowy od dzisiejszego widzenia się i od dzisiejszej rozmowy. Wzrok jego upadł na szybkę, w oknie otwartą.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/158
Ta strona została skorygowana.
— 148 —