Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/159

Ta strona została skorygowana.
—   149   —

— Jaka cudna zorza! zawołał: spójrz pan!
Nad pasem lasu słały się istotnie purpury zorzy już prawie jesiennej, jaskrawej, a smętnej, Podszywały je ognie przysłonięte, tajemnicze i wypływało z nad nich jezioro bladego złota.
Dwie pary zamyślonych oczu ludzkich, przez okienko więzienne patrzało na tę pyszną ozdobę nieba. Więzień po chwili mówić zaczął.
— Czy pan nic, na tę zorzę patrząc, oprócz niej nie widzisz? Czy panu nic na powierzchni jej się nie przedstawia? Ja widzę. Mnie się przedstawia tu, na tem złotem jeziorze, dom mój rodzinny, nad jeziorem stojący, moja kochana Jeziorna, której już może nigdy nie zobaczę. Nie duże to, nie wspaniałe, ale takie miłe, drogie, z każdym nerwem mego ciała, z każdą struną mej duszy związane. Oto tu, nad tą fijoletową chmurką stoi dom niewielki, jak nasze wszystkie, biały i z gankiem, tam dalej topole włoskie, a tam stary wiąz pośrodku dziedzińca, po którym biegnie pies, Nestor, ulubieniec mojej nieboszczki matki...
Zaśmiał się jakoś zcicha i z kolei wskazał na pas ciemnego fijoletu, w dalekich głębiach nalany płomiennym ogniem.
— A na tym pasie ciemnym i w głębi gorejącym, wiesz pan co widzę? Chatę sybirską daleką, daleką, pod światłami północnej zorzy stojącą i na progu jej nas dwoje... A pan co widzisz? Czy nic wcale? To być nie może! Powiedz pan szczerze...
Umilkł w połowie wyrazu i wzrok szybko z zorzy na towarzysza przeniósł, zdziwiony gwał-