Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/161

Ta strona została skorygowana.
—   151   —

Niech ja jego sam do komisji prowadzę. Nie żołnierze, ale ja sam. Z żołnierzami, widzisz, jak będzie szedł, to w nim znowu zbuntuje się polska i szlachecka dusza, a ze mną, to co innego. Ja go jeszcze przez drogę do ostatniego momentu... rozumiesz? Ostatnie wrażenie.
— Rozumiem! Jak ty, adnakoż, Apolinar, zmizerniał i jaka pieczal w twoich oczach! Ja ciebie żałuję. Poproszę, aby ci dali bumagu... pa prikazaniju...
Kapitan Karłowicki objął ramionami współtowarzysza lat chłopięcych, nie wiedzieć dla czego popatrzał na niego długo, długo i nakoniec serdecznie go ucałował.
— Bóg niech będzie z tobą! Bóg niech będzie z tobą! Ja tobie z serca dziękuję... za wszystko!
— Co tobie? jakbyś dokąd wyjeżdżał i żegnał się! Ale prawda, że tu teraz żyjąc rozum postradać można. Użasy takije! Już ja posłał prośbę, aby mnie z tąd przenieśli, choć na Kamczatkę, byle gdzieindziej. Nie mogę dłużej wytrzymać i rąk swoich w tem wszystkiem marat' nie chcę.
Z dziwnie uspokojoną, wypogodzoną twarzą wyszedł kapitan od przyjaciela swego. Targał go przed tem niepokój, czy to wezwanie do komisji nie wypadnie w godzinach dziennych, choć miał nadzieję, że stanie się to wieczorem, bo komisje, ogromną ilością posiedzeń obarczone, dniami i nocami pracowały. Teraz upewnił się o czemś dla siebie bardzo ważnem i to mu dawało wygląd człowieka zadowolonego. I jeszcze, nie wiele o tem myśląc, czuł w