I nie dał towarzyszowi czasu na odpowiedź, bo sobie o czemś przypomniał.
— Ale, ale! Widziałeś narzeczoną moją i jej matkę? Byłeś u nich? Jak mają się? Co tam
słychać?
Uliczki miasta były ciemne i prawie puste; kiedy niekiedy tylko dwaj spiesznie idący ludzie spotykali się z niepozornemi, śpieszącemi, obojętnemi na wszystko, co ich samych nie otaczało, przechodniami. Jednak oficer do szeptu prawie głos zniżył, odpowiadając.
— Twoja narzeczona, to cud kobieta! Odważna, dla ciebie na wszystko gotowa. Wot polki, to kakija! Ja dawniej żadnej nie znał! My z nią wiele, wiele mówili o różnych tam... naradzali się, i ja tobie powiem, że u niej nie tylko krasata i serce, ale i rozum...
Mówiąc przyśpieszał coraz kroku.
— Czego my tak biegniemy? zadziwił się znowu Aleksander.
— Tak trzeba! odpowiedział oficer i w głosie jego zabrzmiała nuta wydającego rozkazy kamandira.
U końca wąskiej uliczki widać już było jednopiętrowy budynek, w którym zasiadała komisja. Wszystkie okna budynku tego były oświetlone, przed gankiem paliła się latarnia i w świetle jej połyskiwały bronie szyldwachów.
Jeszcze kilka, jeszcze kilkanaście kroków i oficer nagłym ruchem skręcił w jakieś ciasne, brudne
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/164
Ta strona została skorygowana.
— 154 —