Ale pomiędzy witających się przyjaciół, wmieszało się ramię, rękawem mundura okryte i głos niecierpliwy rozkazująco wymówił.
— Dość tego! Wsiadać na koń! ale teraz w postawie Aleksandra tkwił wyraz oporu. — Nie chcę... a ty? Odpowiesz przecie za mnie, przezemnie ginąć! Za nic w świecie. Wracajmy, wracajmy co najprędzej! Z pobłażliwym uśmiechem oficer głową wstrząsnął.
— Wot! nibyto rozumny, a dziecko! Czyż ty myślał, że ja i dla siebie ratunku nie obmyślił? Ja zdradził, ja przeciw obowiązkom i prawu służby postąpił, ja przyjaciela oszukał. To jakże ja mógłby tutaj pozostać? Ja tak samo jak ty ucieknę.
— Czy podobna! Więc razem! Czemuż nie razem?
Potrząsnął znowu głową oficer, lecz w znak przeczenia.
— Nie można razem. Ja sobie inną drogę prydumał. A ty o mnie bądź spokojny. Ani na karę, ani na hańbę ja nie dam się. Za ćwierć godziny i mnie, tak jak ciebie, już tu nie będzie.
Widząc, że Aleksander w wahającej się jeszcze postawie przy koniu stoi, dłoń na ramieniu mu położył. Oczy jego, z głębokiem, boleśnem błaganiem, zbliska zatapiały się w oczach Awicza.
— Siadaj! prędko! I leć! Zrób mi tę łaskę. Ja wróg ojczyzny...
W piersi mu coś załkało.
— Niech to przynajmniej zrobię, że jej dobre-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/167
Ta strona została skorygowana.
— 157 —