go syna wyratuję! Niech to przynajmniej ja... dla Ojczyzny...
Awicz roztworzył ramiona. Spoili się w uścisku silnym, lecz krótkim. Oficer napędzał.
— Prędzej! prędzej!
Ej, Piorunie, koniu mój kochany, przenieśże ty mnie na wiatrowych skrzydłach przez piekielne progi!
W polu, w pobliżu lasu, pod rozłożystą gruszą dziką, oficer wsłuchiwał się w tętent konia, który oddalał się, cichł w lesie, aż ucichł zupełnie. Wyjął zegarek z za mundura, nisko pochylił się nad nim, dojrzał pomimo zmroku godzinę i minutę. Już od pięciu minut powinien być tam, razem z więźniem, nic to! jeszcze pięć minut spokojnie czekać będą. Oparł się plecami o drzewo, którego rozłożyste gałęzie okrywały go grubym cieniem i patrzał na szmaty chmur, przepływające pod gwiazdami. Przepływały bardzo prędko i podobne były do ogromnych ptaków z poszarpanemi ciałami i skrzydłami. Gwiazdy to ukazywały się, to znikały. Bezbrzeżna samotność rozlewała się po gładkiem polu i po gęstym zmroku, w którym sam jeden, z szelestem lekkim, latał chłodnawy wiatr.
Człowiek pod dziką gruszą stojący, znowu przybliżył do oczu zegarek!
Teraz już tam niepokoić się zaczęli... Do kieszeni mundura sięgnął i w kilka sekund potem, pod rozłożystemi gałęziami drzewa, huknął rewolwerowy wystrzał.
Jednocześnie postać w zmroku niewyraźna,
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/168
Ta strona została skorygowana.
— 158 —