Wiecznie czasu nie miała, śpieszyła, biegła, o coś starała się, coś pilnego do czynienia miała. Co czyniła? Boże wielki! Ani wyliczyć, ani opowiedzieć! Wszystko, co czynić trzeba było, mając folwarczek malutki, dzieci sześcioro i męża, który był naprzód hulaką i marnotrawcą, potem próżniakiem i pieczeniarzem, a potem umarł i ją wdową pozostawił.
Niektórzy na pracowitość jej fenomenalną, ruchy energiczne, na oczy błyszczące, a niekiedy aż gorejące, spoglądając, mawiali: co za temperament! I mieli słuszność. Niezwykłość temperamentu była tem właśnie, co losami jej zarządzało.
Niegdyś ośmnastoletnią, ładną, dość posażną i szeroko spokrewnioną będąc, tak się była w sąsiedzie nicponiu zakochała, że perswazje, ani wzbraniania żadne nie pomogły.
— Hulaka, — mówiono jej, — próżniak, bałamut, bankrut!
A ona.
— Niema na świecie aniołów. Każdy człowiek ma wady i on je ma także. Ale ja go z wadami i pomimo wad kocham i nigdy aż do grobowej deski kochać nie przestanę!
A kiedy matka i najbliżsi krewni stanowczo małżeństwu temu opierać się próbowali, oświadczyła, że w razie stawiania jej dalszych przeszkód, z domu ucieknie, ani domyślą się jakim sposobem i kiedy ucieknie, z wybranym swoim w jakim ustronnym kościołku ślub weźmie, a potem matkę i krewnych o przebaczenie poprosi. Że przebaczą,
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/172
Ta strona została skorygowana.
— 162 —