Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/173

Ta strona została skorygowana.
—   163   —

to dla niej wątpliwości nie ulega, bo ją kochają przecież — i jak jeszcze! A w dodatku szczęście jej przepraszać ich za nią będzie. Bo ona pomimo wszystkich przepowiedni czarnych i krakań kruczych ani na chwileczkę o przyszłem szczęściu swem nie wątpi.
Znając ją, wszyscy wiedzieli, że to, co mówi, może próżną groźbą nie być. Tak żywą i śmiałą była, tak dzielnie matce w gospodarstwie dopomagała, tak ochoczo do każdej zabawy, albo roboty stawała, że kozakiem — dziewczyną ją nazywano. Mogła bardzo uczynić to, co inne stworzenie, potulne i nieśmiałe, zdobyć by się nie potrafiło.
Przytem, zdawało się nawet, że ten kościołek ustronny i takie w drodze niezwykłej złożenie dowodu miłości wybranemu, posiadać dla niej mogły urok pewien, poetyczny czyn romantyczny, bo za poezją wogóle przepadała i pomimo niezwykłej żywości swej, do marzycielstwa miała skłonność. Dużo za północ nieraz w poemacie jakimś zaczytać się umiała, albo na pięknie zachodzące słońce, na ładny widoczek leśny, na łąkę bogato rozkwitłą zapatrzyć się tak, że jak ze snu budzić ją było trzeba, a gdy wybrany zasiadał do fortepjanu i głosem bardzo miłym śpiewać zaczynał: „Stój, poczekaj, moja duszko, skąd drobniuchną strzyżesz nóżką“, albo: „Dwa gołębie wodę piły, a dwa ją mąciły“, do najciemniejszego w pokoju kącika usuwała się i po świeżej, jak jutrznia, jej twarzy, cichuteńko spływać zaczynały perliste łzy.
Matce, krewnym, przyjaciółkom wszystkim,