Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/176

Ta strona została skorygowana.
—   166   —

dotknięcia ostre i kłujące, dla oczu szpetne i przykre.
On, licznych i mniej albo więcej majętnych krewnych mając, jeździł od dworu do dworu, tu tygodnie, tam miesiące bawiąc się i bawiąc, dla obyczajów gładkich i humoru wesołego wszędzie mile witany i widziany, zawsze jeszcze paniom podobający się i przypodobający, ładnie śpiewający, na polowaniach umiejący strzelać celnie, a potem o nich najśmieszniejsze anegdoty opowiadać.
Do domu zaglądał kiedy niekiedy, w zgrabnych ramionach dzieci przez czas jakiś pohuśtał, żonę pieszczotami i czułościami osypał, a potem poziewać z nudy, wyciągać się w całej długości na sprzętach, nad nieszczęściami swemi biadać zaczynał, aż po niedługim czasie, następowała pora humoru piekielnego, posępności grobowej, fukania na wszystko i wszystkich, czasem nawet gróźb rychłej, a bodaj nawet samobójczej śmierci, aż na koniec, dłużej już życia w tej norze, tej dziurze, w tym czyścu ziemskim wytrzymać nie mogąc, odjeżdżał znowu, aby po tygodniach lub miesiącach, powrócić na dnie niedługie. I zdarzyło się, że nigdy już nie powrócił. W domu daleko mieszkających krewnych srodze na polowaniu przeziębiwszy się — umarł. P. Teresa zaś długo po nim z twarzą od płaczu spuchniętą chodziła. Patrzący wówczas na nią mawiali pomiędzy sobą: „ma też kogo tak długo i wiele opłakiwać"! Ona jednak płakała długo i wiele. Taką już była...
Zresztą, jak przedtem, tak i w dalszym ciągu,