— Rzecz prosta, że przyjedzie. Czy dowództwo przyjmie? niewiadomo...
— Przyjmie niezawodnie...
— Dlaczego niezawodnie?
Gospodarz domu zbliżył się do żony i zcicha rzekł:
— Jest już tak późno, że kazałem podawać wieczerzę. Proś gości, Stefuniu!
Wysokie czoło przeszywała mu zmarszczka niezadowolenia, i w zarysie ust tkwił wyraźniejszy, niż kiedykolwiek, sarkazm. Jeden ze stojących przed nami młodzieńców z drgnieniem ironji w głosie zapytał:
— Pan już zwątpił?
— Zwątpiłem.
— Ja nie.
— Ani ja.
Gospodarz zawołał:
— Szczęśliwa młodość!
— Dlaczego szczęśliwa? — zapytały trzy młode głosy, w których brzmieniu czuć było już rozniecającą się iskrę tych sporów, uraz, zażaleń, które od roku, może więcej, wybuchały tu pomiędzy ludźmi starszemi a młodszemi co dzień, co godzinę, gorące, czasem namiętne i gwałtowne.
Gospodarz domu sympatji młodego pokolenia nie posiadał, o! nie, za ironję, za to, co nazywało ono chłodem uczuć, może trochę za dumę człowieka wysoko wykształconego i możnego. Tym razem jednak znikł mu z ust bez śladu wyraz ironji.
— Dlatego — odpowiedział — że młodość to wiara, która uszczęśliwia, gdy wątpienie boli.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/18
Ta strona została skorygowana.
— 8 —