blaskiem jednej myśli, jednej nadziei, jednego zamiaru i celu.
Wnet po wczesnym i krótkim obiedzie rzekł do matki.
— Może do mamy pokoju na rozmowę pójdziemy, bo tam bębny najmniej przeszkadzać będą...
— Jakie tam bębny! Janek i Olek zaraz znowu do wioski, albo do lasu polecą...
— Są jeszcze dwa mniejsze bębenki...
— No, te robaki... nic jeszcze nie rozumieją! Ale idź do mego pokoju, a ja tylko Teleżukowej coś powiem i tam przyjdę...
Niebawem wchodziła do tego pokoju, który był właściwie izdebką wązką, o jednym, na ogród wychodzącem oknie, a tuż za nią wysoki próg przestąpiły Brońcia i Ludwinka. Dwa też cienkie głosiki zadzwoniły.
— Matuchno! Mamusiu! Mamciu!
— Czego chcecie?
Z oczyma na matkę podniesionemi, chwilę milczały, a potem najspokojniej i najpoważniej w świecie odpowiedziały.
— Niczego!
Z matką i przy matce być chciały tylko, a przytem lubiły niezmiernie tę izdebkę, do której wstęp bez niej, z powodu rachunków stół do pisania okrywających, był im wzbroniony.
Mogłyby sobie z tych papierów zabawki powykrajać, lub na wiatr je puścić.
— No, kiedy niczego! to idźcie stąd sobie! Do Teleżukowej idźcie!...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/190
Ta strona została skorygowana.
— 180 —