Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/198

Ta strona została skorygowana.
—   188   —

mawiała. Był tak rosłym, że, aby w twarz mu patrzeć, głowę wysoko podnosić musiała, więc z wysoko podniesioną głową, z rękoma, zwykłym sobie ruchem, na kłębach opartemi, mówiła o czemś długo, cicho, a oczy jej w cieniu szarej stodółki, jak iskry błyszczały.
Chłop długiej jej mowy wysłuchał, milcząc z twarzą nad jej głową pochyloną. Na twarzy jej grubej w grube fałdy pogiętej, gęstym włosem siwiejącym z dołu porosłej, nie odbijało się wrażenie żadne. Nieruchoma, zaspana jakby czy leniwa, podobną była do rzeźby z grubego kamienia, który barwą swą chleb razowy przypominał. Jednak, z bliska patrząc, można było dostrzec, że z tej niemej, ciemnej twarzy chłopa oczy spoglądały na podniesioną ku niemu głowę pani Teresy miękko jakoś i przychylnie, a zarazem nieco z ironją. Rzecz dziwna! pod krzaczystemi, obwisłemi brwiami, siwe oczy chłopa błyskały iskrą ironji. Po długiem, milczącem słuchaniu, bez żadnego poruszenia w postawie tak samo cicho, jak ona mówiła, a przytem powoli, senliwie jakoś, czy leniwie, przemówił:
— Ej, pani! Szczo z toho bude? Czy wy to tylko rozumnie i dobrze robicie? Czy z tego biedy wielkiej dla was nie będzie? Czy wy dzieci swoich...
Nie pozwoliła mu dokończyć, ale porywczo szeptać zaczęła:
— Teleżuk tego nie rozumie! Ja to Teleżukowi kiedykolwiek wytłómaczę! Tak już stało się i inaczej być nie może, a kiedy inaczej być nie może —