Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/200

Ta strona została skorygowana.
—   190   —

— Niech Teleżuk nic sobie nie myśli, dopóki ja nie wytłomaczę. Kiedykolwiek wszystko opowiem i wytłomaczę. Ale tylko...
Z nogi na nogę przestępowała, myślą jakąś zaniepokojona.
— Niech tylko Teleżuk nikomu o tem nie mówi, nikomu, a nikomu...
Chłop ze wzgardliwością niewypowiedzianą ramionami wzruszył.
— Ot, pani niby to, a kiedy baba, to taki i durna!
Odwrócił się i już odchodził, silny, rosły, z pochyloną kamienną twarzą. Ona, z rękami opartemi o biodra, śmiejąc się, za nim patrzała. Wrócił jeszcze.
— A kolyż to bude? — krótko zapytał.
— Gdy tylko ściemnieje...
— Gdzie te cztery wielkie dęby?
— Aha. Ja tam już będę.
— W Dubowym Rohu?
— Aha!
Dzień dobiegał do końca, słońce zaszło, zorza wieczorna zagasła, na bezmiesięcznem niebie świeciły gwiazdy.
Nieszeroką drogą, pośród pola do bliskiego lasu prowadzącą, dwoje ludzi szło szybkim krokiem i zamieniało się nielicznemi słowy.
— Czy byłeś w Lublinie?
— Byłem... a jakże! Tam my często...
— Inka tam jest?
— A jest.