Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/201

Ta strona została skorygowana.
—   191   —

— Widziałeś ją?
— Naturalnie; jakże mógłbym nie widzieć! Ona przecież zawsze między rówieśnicami, jak lilja między... jakże tam... niech będzie między... trawami.
— Także brednie! powiedziałbyś lepiej, co ona tam robi?
— Cóż Inka może robić? Każdego, kto się na oczy jej nawinie, kokietuje!
— Julek!
— No i cóż takiego? Alboż mama sama o tem nie wie? Zresztą, one tam wszystkie konfederatki dla nas szyją, koszule jedwabne i różne tam różności... oprócz tego śpiewają sobie, szczebioczą.
Kobieta westchnęła głośno.
— Julek...
— Co mamo?
— Żebyś ty ze mną o siostrze choć raz serjo porozmawiał!
— Kiedy bo, moja mamo, o Ince trudno jest mówić serjo.
— Głupstwo! Dla czegóż to?
— Bo w niej samej niczego serjo niema. Dziewczyna pusta, w piękności swej, jak nasza szlachta okoliczna mówi, zadufana i w Leszczynce nudzi się piekielnie, a jak w świat wyleci, to sobie fruwa. Psychologja nie trudna i nie osobliwa.
— Aha! ale bieda osobliwa może być...
— Jaka tam bieda! Za mąż pójdze — i już.
Umilkli. Z obu stron drogi, w zbożu już dobrze podrosłem, przebiegały ciche szelesty, szmery, mo-