Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/204

Ta strona została skorygowana.
—   194   —

Wtem, przed dwojgiem ludzi przez las idących stanęła grubsza, gęstsza, wyższa, niż gdziekolwiek indziej, ciemność i z ciemności tej gruby, stłumiony szept zawołał.
— Pani! pani! Toż to tu!...
— Teleżuk? Tak, tak! to tutaj! A turkotu nie słyszałeś jeszcze? Czy od strony Dziatkowicz turkotu nie słychać?
I stanęła jak wryta; o parę kroków od niej stanął też jak wryty Julek. W ciemności zaś ozwał się ten sam, co wprzódy, gruby szept:
— Ot i jadą!
Słuchali. W dalekiej jeszcze głębi lasu toczył się turkot powolny, koła jakieś z głuchemi stukami uderzyły o wystające nad ziemią korzenie drzew, czy o wystające nad mchami leśnemi kamienie.
Słuchali i w turkot ten powolny, a coraz bliższy, wyraźniejszy wsłuchani, nie usłyszeli kilku szelestów, które ozwały się w pobliżu.
Kędyś w pobliżu, w zarośli leszczynowej, złamała się z głuchym trzaskiem gałąź, nadeptana czyjąś stopą, zaraz potem ktoś bardzo ostrożnie, jednak nie bez szelestu prześliznął się wśród leszczyn i gdyby oczy dwojga nieruchomych ludzi nie były wytężone w stronę, od której zbliżał się turkot, mogłyby dostrzedz dwie małe postacie, dwa raczej małe cienie, które wyśliznąwszy się z pomiędzy leszczyn, szybkim jak myśl ruchem zanurzyły się w padającą od drzew potężnych ciemność.
Jednocześnie Julek na spotkanie turkotu zupełnie już niedalekiego poskoczył i po lesie rozeszło