Pracowali w milczeniu, czasem tylko kilku słowami przerywanem.
— Niech mama odpocznie!
— Także gadanie! Na tamtym świecie wszyscy wieczny odpoczynek mieć będziemy!
A potem szept przybyłego z wozem młodzieńca.
— Oj, zmęczyłem się!
I odpowiedź p. Teresy.
— Także dziw! rączki do roboty nie przyzwyczajone!
Potem, pracy nie przerywając, trochę zdyszanym głosem mówiła.
— A ja powiem, że nie szkodziłoby panom, oj, nie szkodziłoby dobrze sobie czasem pomachać siekierą, czy tam kosą, albo nad pługiem oblać się takim potem, żeby z nim razem wszystkie głupstwa, a to i grzechy, z kości i duszy powychodziły...
Dwa młodzieńcze głosy zaśmiały się, a ona w odpowiedź śmiechowi temu sarknęła.
— Niema czego śmiać się: prawdę mówię!
Żelazco rydla głęboko w ziemię pogrążając, dodała.
— Nie do Julka to mówię... on od dzieciństwa do roboty nawykł...
— Do mnie pani to mówi?
— A pewnie! Małoż to grzeszków: polowanka, baliki, koniki, pieski, zawracanie główek dziewczętom... No, czy nie było? Niech pan Gustaw sam powie... małoż to tego było?...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/207
Ta strona została skorygowana.
— 197 —