wzrokiem zakłopotanym, do kuchni bocznemi drzwiami domu wpadła i wnet zawołała.
— Teleżukowa! a maleńkie gdzie?
Kobieta w chłopskiem ubraniu, od kuchennego ognia twarzy nie odwracając odpowiedziała.
— Z Julkiem w pole poszli...
— A chłopcy?
— W sadzie siedzą... czytają...
— Jedli co?
— O jej! Może wy pani co zjecie?
— Nie chcę! Nie mam czasu! do obiadu zaczekam...
Nie miała czasu na jedzenie; musiała w rachunkowej książce coś zapisać, bo potem zapomni, do ogrodu, gdzie dziewczęta warzywa pełły zlatać, do lochu, gdzie dziś udój bez niej postawili skoczyć...
Więc, jak wicher, głośno za sobą drzwi zamykając, parę izb przebiegła, ku tej, która nazwę jej pokoju nosiła, dążąc, gdy wypadkiem na okno otwarte spojrzawszy, jak do ziemi przykuta, stanęła i oczyma, w których to gniew, to żal iskry zapalał, na ogród za oknem otwartem zieleniejący patrzała...
Po ogrodzie...
Jakaż to księżniczka, czy dama wielkoświatowa lub dworska w szacie białej, czarnemi centkami nakrapianej, srebrną obręczą przepasanej, przechadza się po tym biednym ogrodzie bez alei cienistych, bez dróg gracowanych, bez kwiatów wyszukanych? A może jest to jakieś zjawisko zaziemskie, które na chwilę tylko tu zleciało, bo wśród starych drzew owocowych i agrestowych krzaków,
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/210
Ta strona została skorygowana.
— 200 —