Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/228

Ta strona została skorygowana.
—   218   —

— Aha! — jęknął młodszy, a starszy z zamyśleniem mówił dalej.
— Bo nie można powiedzieć aby Julek zupełnie słuszności nie miał... Mama jest bardzo zacną kobietą i ciężko na nas pracowała i pracuje. Dla takich matek, jak ona, dzieci mają obowiązki, to prawda, temu zupełne zaprzeczyć nie można... co?
W odpowiedzi Olek zaszeptał.
— Ja mamę bardzo kocham...
A Janek z powagą wielką zaczął znowu.
— Przypuśćmy, że o kochanie tu nie idzie... i ja do mamy przywiązany jestem... bardzo... ale tu dwie miłości ze sobą walczą... rozumiesz? Przecie i Julek mamę kocha, a jednak... widać w nim inna miłość tę zwyciężyła, a w takim razie, dla czegóżby i w nas zwyciężyć nie miała... Ale tu, widzisz, idea obowiązku zachodzi... zrozumiej to... i i—de—a rzecz najważniejsza w świecie. Julek przemawiał do mnie w imię i—de—i obowiązku, tego obowiązku, który nam rozkazuje...
— Ehe! — tryumfująco jakoś zawołał Olek, — a dla ojczyzny, to obowiązku nie ma? a? Jeżeli tu miłość i tam miłość, to i z obowiązkiem tak samo... tu obowiązek i tam obowiązek... A z czegośmy powstali — prawił dalej, krępą postać swą prostując i pyzatą, rozpromienioną twarz wysoko podnosząc, — jeżeli nie z tej ziemi? co nas ogrzewało, jeżeli nie to słońce? Skąd wszystkie uczucia i myśli nasze, jeżeli nie od tych przodków, którzy... no, ty sam wiesz, co to ojczyzna! Wszystko, co było i co jest... z czego nasze ciało i nasza dusza... ty sam