Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/230

Ta strona została skorygowana.
—   220   —

Brutusy i Timeleony. Położenie jest zupełnie inne i na świecie każdy za siebie myśleć musi. Musimy, Olku, wiele zastanowić się i myśleć. Julkowi całkowicie słuszności odmówić nie można...
— A dlaczegóż on sam... — zaszeptał jeszcze uparty Olek, ale zobaczyli idącą naprzeciw ich matkę i tak, jak nigdy przedtem, pogarnęli się ku niej śpiesznie i pieszczotliwie. Nawet Janek, do pieszczot zazwyczaj nie skłonny, z powagą, opiekuńczym jakby gestem, ramieniem ją otoczył. Ale ona wyraz twarzy miała roztargniony i oczy głęboko zmącone. Z roztargnieniem zapytała.
— A gdzie Julek?
Powiedzieli, że z Teleżukiem ku lasowi poszedł.
— No, to idźcie do domu, a ja na spotkanie Julka pójdę...
Wiedziała dlaczego z Teleżukiem poszedł i wiedziała, że jeszcze do domu powróci, ale serce jej paliła taka żałość i tęsknota, że w domu, ani dokoła domu, miejsca sobie znaleźć nie mogła i teraz na spotkanie syna przez pole jak wicher pognała, aby go choć o ćwierć godziny prędzej zobaczyć... przez tę ćwierć godziny jeszcze na niego popatrzeć...
Powrócili razem, kiedy już dobrze po zachodzie słońca było i p. Teresa zaraz do Teleżukowej powiedziała:
— Daj dzieciom wieczerzę i maleńkie niech po wieczerzy zaraz idą spać. My z Julkiem...
Ne dokończywszy, poszła z synem do swego