Pani Teresa od pierwszego poznania się z nim, polubiła go za tę niezwykłą miłość ojcowską, a on polubił ją, jak się zdawało, od tej chwili, gdy dała mu na mieszkanie zamiast uprzedniej, ciasnej i ciemnej, izbę nową, przestronną i jasną. Hulałyż bo po niej, hulały dzieciaki jego, stając się coraz tłustsze i rumiańsze, a i Nastka w pałacu takim żyjąc, pokraśniała, powagi jakby a razem i wesołości nabrała, tak że częściej, niż dawniej, począł za nią, gdy przez izbę przechodziła, oczami wodzić. Szczęśliwą zdawała się być ta rodzina chłopska, szczęśliwszą, niż ta, która obok nie w jednej, ale w kilku izbach mieszkała i rozumiał to dobrze Teleżuk. Ot, o pani Teresie mawiał do żony: pani ona niby to, a nieszczęśliwa. Swego tak jak nie widzi nigdy, a na detyny swoje pracuje, haruje.
Mogło się zdawać, że jak ona jego za szczególną miłość ojcowską polubiła, tak on za jej nieszczęście i za to, że na detyny swoje harowała uszanował i także polubił.
Wtem straszna pani, z trupią twarzą aż do nieba sięgającą, nadeszła i dotknęła końcem rozwianej chusty swej domu w Leszczynce, a właściwie tej jego izby, którą Teleżuk z rodziną zamieszkiwał. Napełniła się wówczas izba ta jękami, krzykami, zsiniałemi i wijącemi się w bólach ciałami i jeden tylko ojciec rodziny na nogach pozostał, osowiały, zmartwiały, bezradny. Jak w kamień obrócony, dnie i noce w najciemniejszym kącie izby na ławie przesiadywał, szeroko rozwartemi oczyma na krzątanie się pani Teresy około chorych patrzał. Bo za-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/240
Ta strona została skorygowana.
— 230 —