krzątnęła się ona około nich z energją sobie właściwą, z niedającą się niczem zrazić litością gorącą i czynną. O lekarza w zakącie tym było tak trudno, że prawie niepodobna, pielęgniarek jakichkolwiek sama nazwa była tam nieznana. Ale pani Teresa miała jakąś książczynę w wypadkach podobnych doradczą, jakąś szafkę z flaszeczkami i przyrządami leczniczemi, wiedziała więc co czynić i czyniła niezmordowanie, odważnie. Odwagi potrzebowała więcej jeszcze, niż energji, bo i roztropność własna i jakaś bawiąca wtedy u niej stara krewna ostrzegały ją przed niebezpieczeństwem przeniesienia trującego oddechu strasznej pani z izby Teleżukowej do piersi własnych dzieci. Ale roztropności swojej i przestrogom starej krewnej po krótkim namyśle stanowczej odpowiedzi udzieliła.
— Także paskudztwo! żebym ja dla swego strachu ludzi w nieszczęściu takiem nie ratowała!
A strach w niej jednak był, o był! I ona jedna tylko wiedziała, jakich śmiertelnych dreszczów pełny. Więc też dzieci swoje na wszystkie strony okadzała, ocierała, zapobiegliwemi środkami poiła, starą krewną zaklinała, aby je przed wszystkiem, co za szkodliwe uchodziło, strzegła i znowu do tamtych wracała, godzinami całemi zsiniałe i pokurczone ciała rozcierając, rozgrzewając, lecznicze płyny warząc i w usta spieczone wlewając.
Przyszło do tego, że samemu Teleżukowi, który przecież zdrów był, przemocą niemal, z krzykiem i gniewem, pożywienie wmawiając, prawie wkładać do ust musiała, bo u końca tych dni stra-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/241
Ta strona została skorygowana.
— 231 —