Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/251

Ta strona została skorygowana.
—   241   —

miał. Pani Teresa wprawdzie, z przyzwyczajenia i zmęczenia usnęła około północy, lecz wkrótce potem z pokoiku jej wychodzić poczęły i po całym domu się rozchodzić jakieś dziwne, senne, przeciągłe nawoływania czy przyzywania. Żadnego imienia, żadnego wyraźnego słowa w dźwiękach tych, z uśpionej piersi wychodzących, rozróżnić nie było podobna, ale nabrzmiałemi one były taką żałością i tęsknotą, tak tęsknie, posępnie, przewlekle rozchodziły się po ciemnych izbach, że Inka, jak codziennie bywało, do późna zawijaniem loków zatrudniona, zerwała się z przed lusterka i z lampką w ręku do izdebki matki pobiegła. Pani Teresa miała zwykle sen twardy i nie przebudziło ją wejście córki, która, zobaczywszy ją uśpioną i po izdebce obejrzawszy się, znowu przed lusterko swe wróciła, ale już do zawijania loków nawet ochoty pozbawiona. Ze stukien lampkę na stole postawiwszy, gniewnym ruchem wzięty do ręki grzebień odrzucając, zaszeptała.
— Boże mój! ja nie wytrzymam! Żeby to od tych wszystkich smutków gdziekolwiek uciec można było! Boże mój! Jaka ja nieszczęśliwa... nieszczęśliwa!
Oczy miała pełne łez, które też dwoma sznurkami po pięknej twarzy popłynęły, piękniejszą jeszcze ją czyniąc. Patrzała też na odbite w lusterku swoją piękność i swe łzy.
— I poco mi ta piękność? co mi z niej? Poco mi ona... w tej dziurze... wśród tych smutków?...
Gdy tak z załamanemi rękoma i dwoma sznur-