Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/254

Ta strona została skorygowana.
—   244   —

Nie wytrzymali tedy, poszli. Na wieść o bliskiej bitwie, o wojsku już nadchodzącem, rozbujała się ich wyobraźnia tak szeroko i mocno, krew w żyłach chłopięcych zawrzała tak gorąco, że wszystkie inne uczucia umilkły, wahania ustały. Śród nocy, pod lipą, w świetle pobłyskujących z za jej gałęzi gwiazd, najnowszą odzież, skórzanemi paskami przywiązaną i niekoniecznie całe obuwie przywdzieli, pistolety i kindżały za odzieżą schowali i wszystko to rękoma z niecierpliwości drżącemi uczyniwszy, cichutko odeszli.
Do partji poszli.
A jeżeli naczelnik nie zechce ich tam przyjąć? Może i on tak, jak inni — bębnami ich nazwie, do domu wracać każe?
Myśl to była piorunująca, ale otrząsnęli się z niej prędko.
Nie, tak być nie może! Naczelnik wielkim człowiekiem jest, a ludzie wielcy wszystko wiedzą i rozumieją. On ich zrozumie; on im powie: zostańcie, rycerze młodzi! Walczcie z nami i z nami zwyciężcie lub zgińcie!
Zwyciężyć, albo zginąć! Co za czar w trzech tych wyrazach! I naczelnik wypowie je do nich niezawodnie, a Julek zawstydzi się, że choć brat i — bohater, tak, bo pomimo wszystko bohaterem jest jednak, ich zrozumieć nie potrafił i — ocenić! Tak; nie potrafił on ocenić w nich takiej samej odwagi i takiego samego rzutu do bohaterstwa, jakie w nim były. Teraz przekona się.
Drogę do dworu horeckiego dobrze znali. Gdy