Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/256

Ta strona została skorygowana.
—   246   —

wości. Ach! znaleźć się już tam, — znaleźć się co prędzej tam, gdzie będzie walka, niebezpieczeństwo, pole do urzeczywistnienia marzeń tak długo snutych, ambicji tak długo skrywanych, bo przez ludzi nierozumianych i poniewieranych. Tyle jednak rozwagi im zostało, że zrozumieli potrzebę odejścia stąd jaknajszybszego i przedostania się do lasu w miejscu od tego odległem. Tak uczynili. Jak myszy polne po zagonach i miedzach, pod krzakami i drzewami, głębią rowów u brzegów pól prześliznęli się, przesmyknęli i daleko, tam dokąd już z horeckiego dworu żaden błysk ani odgłos nie dochodził, do lasu wbiegli. Tu zziajani, bez tchu prawie, cali jeszcze od przeprawy przez wodę mokrzy, na mchy leśne pod sosnami upadli.
— Ot szczęście! szybko i głośno oddychając zawołał Olek.
Janek nic nie odpowiedział, ale na bladawej twarzy, ku przezierającym przez sosny błękitom niebieskim zwróconej, miał wyraz ekstazy. Porwał się też wkrótce z ziemi.
— Chodźmy!
Olek, choć nieco cięższym ruchem na nogach stanął.
— Chodźmy!
Dobrze! lecz w którą stronę lasu skierować się im wypada? Wiedzieli, że był ogromny i łączył się z lasami innemi, a w jakiem punkcie jego znajduje się to, ku czemu dążą, skądże im wiedzieć? Pierwsza to była troska, która po opuszczeniu Leszczynki na nich spadła, lecz nie przywiązywali do niej wagi wielkiej. Olek zawołał.