Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/269

Ta strona została skorygowana.
—   259   —

puścił się za gromadką jeźdźców. Z postawy naprzód podanej, ze zmroku przed siebie wytężonego, ze sposobu, w jaki konia do pośpiechu nagląc, rozmachiwał biczem, odgadnąćby można, że za znikającymi mu już z oczu jeźdźcami ślad w ślad jechać, a w potrzebie choćby śladów ich szukać, choćby daleko, najdalej, doganiać ich zamierza . . . .

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Dwa, może nawet trzy dni przeminęło po stoczonej w lasach horeckich bitwie. Pani Teresa siedziała w kuchni na ławie i słuchała opowiadania stojącego przed nią Teleżuka. Tylko co do Leszczynki powrócił. Nastka z twarzą od płaczu opuchłą ujrzała go przez okno przed stajenkę podjeżdżającego i do izb przyległych, przeraźliwie krzyknąwszy: „Pani, Panas powrócił“! z szalonym śmiechem radości na spotkanie jego z domu wypadła. W domu dały się słyszeć głośne stuknięcia drzwi, głośne, pośpieszne kroki i do kuchni wbiegła pani Teresa. Jednocześnie w drzwiach przeciwległych ukazał się Teleżuk, kurzem dalekiej snać drogi okryty, na twarzy zmizerowany i więcej, niż kiedy, ponury, z biczem w ręku stał przed siedzącą na ławie kobietą i głosem powolnym, mową jakby senną, opowiadał.
Domyślił się, dokąd chłopcy polecieli, we wsi parobek jakiś widział ich po północy przechodzących, i w którą stronę poszli, powiedział, pogonił za nimi, w drodze nie dogoniwszy, do obozu powstańczego jechał, długo odnaleźć go nie mógł, po lesie wielkim błądził, strzelanie usłyszawszy, ku miej-