Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/275

Ta strona została skorygowana.
—   265   —

w niej uczucie bardzo do wstrętu, do fizycznego wprost wstrętu podobne. Jednak, rzecz dziwna pomysłem jakimś, nagle w głowie powstałym, uderzona, opanowała się, łamać ręce i gniewnie po pokoju rzucać się przestała, do matki przypadła i obejmując ją, miękkiemi, okrągłemi, kociemi ruchami owijać się dokoła niej zaczęła. I w oczy jej znowu słodkiemi, marzącemi oczyma zaglądała i głosem znowu słodkim, przyciszonym prosiła.
— Także umizgi, — oburkliwie zaczęła pani Teresa, ale znać było, że już miękła.
Gdy tamtych niema, niechże ta z nią będzie. Przytem, czasy takie niespokojne. Bóg tylko wie, jacy ludzie włóczyć się po wsiach mogą i młodziuchne to stworzenie bez opieki tu zostawiać... czy bezpiecznie? A główna rzecz to, że jej samej w tem nieszczęściu z chłopcami lżej będzie, choć jedno to dziecko swoje mieć przy sobie...
— No, dobrze już, dobrze! Co robić? Pewno, że maleńkich i gospodarstwa nikt lepiej od Teleżukowej... No, to już jedź ze mną... rzeczy składaj! ja tymczasem do arendarza polecę...
Ale nie poleciała, bo od strony dziedzińca rozległ się turkot kół i, zanim Inka z bawialnej izby wybiedz zdołała, wszedł do niej Władysław Orszak.
Poważny, z twarzą szlachetną i zmęczoną, o ruchach i słowach powolnych, a duszy ognistej i czynnej, organizator i naczelnik poczty obywatelskiej, wszedł do izby o żółtych, starych sprzętach i belkowanym niskim suficie, blady, ze wzrokiem