Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/278

Ta strona została skorygowana.
—   268   —

— Maleńkie, wyszukaj... przyprowadź...
Nad panią Teresą stanął i mową, jak zwykle, powolną, tylko głosem nieco podniesionym mówić zaczął:
— Pani! A toż Janka i Olka ratować trzeba... A toż Olek to nawet i kulą utrafiony...
Nad ziemią ochrypły, zdławiony głos krzyknął:
— Jezus Marja!
I ciężkie ciało kobiece, w szarej, szorstkiej sukni z rozplecionemi na plecach wspaniałemi włosy, nad ziemię dźwigać się poczęło. Z nieszczęścia i przerażenia jednego podnosiło je inne nieszczęście i przerażenie. Teleżuk ujął je w dwie wielkie dłonie i stanąć na nogach mu dopomógł.
— Olek raniony?
— A toż?
— Ciężko?
— Pewno nie, bo ot tu!
Na ramieniu swem ukazał miejsce, gdzie odzież chłopca miała czerwoną plamę.
— Wyzdrowieje... Bóg da... Ale to detyna... kiedy boli, to matki woła... i Janek bardzo płakał...
— Robaki! Skarby moje! Teleżuk! konie zakładaj! Inka składaj rzeczy!
Wtem dwie drobne istotki przez Teleżukową do izby wepchnięte, dwa cienkie, żałośne czegoś głosiki.
— Mamciu! matuchno! mamusiu!
Wszystkiemi czterma łapkami uczepiły się szyi matki i do twarzy jej drobne głowy przytula-