Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/279

Ta strona została skorygowana.
—   269   —

jąc, z jednej strony ciemnemi z drugiej jasnemi, jak len włosami, ocierały potoki lejących się po niej łez.

V.

W miasteczku powiatowem szła do mieszkania dostojnika, przewodniczącego komisji sądowej, z prośbą o pozwolenie widywania się z synami uwięzionemi i wyglądała dziwnie. Na tle ulicy małomiosteczkowej, ale szerokiej i ludnej, niskiemi domostwami ostawionej, ale różnorodnych typów i strojów ludzkich pełnej, wyglądała dziwnie.
Bo nigdy przedtem ulice miasteczka tego ludności tak rozmaitej i tak licznej jak teraz, nie miały. Widać, słychać i czuć tu było zmięszanie plemion, stanów, języków, kipienie namiętności, zalatujący z przestrzeni szerokich wiew walki i grozy.
Pełno przywodzących na pamięć wojskowe parady i bale ubrań oficerskich: błyszczące mundury i oręże, białe rękawiczki, postawy butne, srebrem ostróg i ostrzami pałaszów brzęczące; gdzieniegdzie przewiązki czarne, podtrzymujące w bitwach nadwyrężone ramiona, lub osłaniające na czołach niedobrze jeszcze zgojone rany.
Pełno strojów kobiecych, z piór, kwiatów sztucznych u żon, matek, przyjaciółek oficerów i poczynających napływać ze stron dalekich urzędników.
Liczni mieszkańcy wsi, o twarzach ogorzałych, włosach siwiejących i liczniejsze nad mieszkańców ich mieszkanki, w sukniach, o tej gorącej porze let-