niej, białych, zastępujących surowo teraz ściganą i karaną czarność żałoby narodowej. Ojcowie, bracia, żony, siostry więźniów, coraz liczniej z szerokiej okolicy napływających.
Wśród mundurów błyszczących, jedwabiów szeleszczących, sukien różnobarwnych i białych, pani Teresa szła wązkim chodnikiem tak samo, jak w Leszczynce chodzić była zwykła, więc właściwie nie szła, ale pędziła, rękami bez rękawiczek z pośpiechu trochę rozmachując, w sukni czarnej i czarnym również, odwiecznym jakimś, płaskim, wciąż na tył głowy zsuwającym się kapeluszu.
Przed chwilą zaledwie do miasteczka przyjechała, Inkę w najętej naprędce izdebce domu zajezdnego zostawiła, a sama, już rozwiedziawszy się, dokąd i do kogo iść jej wypada, pędziła śród ludzi, nie widząc ich, nie słysząc, ani nawet spotykanych niekiedy znajomych spostrzegając.
Nie do ludzi, nie do przyglądania się im, ani do oddawania ukłonów teraz jej było! Gorzał w niej, piekł ją w piersi, stopy jej z nad ziemi podrywał ogień żądzy i niepokoju: żądzy ujrzenia synów, niepokoju o to, czy ujrzeć ich będzie jej wolno. A spodem płynęły myśli drżące o los tych zagrożonych i myśli rozpaczne o tamtym... na wieki straconym. I dla tego tylko myśli rozpaczne o tamtym nie ciskały ją o ziemię, że krzyżowały się z niemi i upadać jej nie dawały myśli drżące o tych...
Wtem męska postać drogę jej zastąpiła i gruby głos przy samej prawie twarzy jej przemówił.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/280
Ta strona została skorygowana.
— 270 —