Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/281

Ta strona została skorygowana.
—   271   —

— Pozwólcie, barynia (pani)! Wy w traurie (w żałobie).
Chciała usunąć natręta i pędzić dalej, lecz ciemne palce policjanta przedramię jej ujęły tak silnie, że stanąć musiała.
— A toż co? Czego pan chce odemnie?
— Wy w czarnej sukni! W czarnych sukniach chodzić nie dozwolono.
Ach tak! Słyszała o tem, ale wyleciało jej to z głowy. Przypomniała sobie teraz.
— Także historja! A kiedy ja innej sukni niemam!
Jak wicher odwróciła się, zanim policjant opamiętać się zdołał, odbiegła i do pierwszego lepszego sklepiku wpadając, zawołała.
— Wstążki dajcie! Kolorowej! Najkolorowszej! prędzej!
— Najkolorowszej? To może czerwonej?
— Niech będzie czerwona! Wszystko jedno!
Kupiła wstążkę bardzo szeroką, a tak czerwoną, że na jej widok wszystkie byki ze wściekłością rogi by ku niej nastawiały, i skleiwszy z niej natychmiast kokardę wielkości olbrzymiej, u szyi ją sobie, do sukni przypięła. Nosiła ją odtąd stale i na ulicach miasteczka zdala już, zdala, po tym punkcie jaskrawym poznać można było, że ona to idzie.
Wobec czerwoności motyla, rozpinającego u jej szyi ogromne skrzydła, znikał z przed oczu ludzkich nadzwyczajny kształt jej przedwiecznego, płaskiego kapelusza, znikał niezwykły również w pierwotnej prostocie swej krój jej czarnej sukni, lecz nie