Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/282

Ta strona została skorygowana.
—   272   —

znikała, owszem widoczniejszą i wypuklejszą stawała się maska tragiczna, poczynająca twarz jej oblekać. Na tył głowy wciąż zsuwający się kapelusz odkrywał czoło, które brózdy zgryzoty we wsze strony ryć poczynały i pod którem wielkie, piwne oczy bywały czasem aż do dna zmącone, uciekające jakieś, strachliwe i rozmigotane, a czasem ogniem posępnym i stałym gorejące, przywodziły na myśl pochodnie pogrzebowe.
Wiele już dni od przybycia do miasteczka upłynęło.
Na powietrze gorące, na blask słońca złocisty szeroko otwarte było okno w mieszkaniu przewodniczącego, a że dom był jednopiętrowy, niski, przechodnie uliczni widzieć mogli w ciemnawej głębi pokoju pałającą, czerwoną kokardę pani Teresy. Widzieć też mogli jak z szerokiemi gestami rąk ogorzałych mówiła o czemś do mężczyzny, którego tylko wzrost wysoki, kruczy zarost u smagłego profilu i błyszczące ozdoby ubrania, w głębszym cieniu pokoju widzieć było można.
Wysoki, w obcisłym mundurze, zgrabny i wykwintny, twarz miał południowca, wśród kruczego zarostu owalną i smagłą, a w czarnych jak noc oczach płomienistość południowego słońca.
Synem Kaukazu, czerkieskim kniaziem był, w żyłach swych miał zmieszaną krew dwóch narodów zwycięskiego i zwyciężonego, ale w ustach mowę i w sercu uczucia zwycięzców. Dostojnikiem był, topór gniewu i kary trzymającym nad dużą przestrzenią ziemi pożarem objętej i przez nieszczęście oranej coraz szybciej, głębiej. Nosił tytuł knia-