jakiś rozmach szeroki, jakaś hulaszcza swoboda i zwycięska, tryumfująca duma.
W szeroko od ciekawości otwarte oczy dziewczyny rzucały się, wyobraźnię jej ku sobie ciągnęły, nowość, egzotyczność, błyskotliwość, pewnego rodzaju malowniczość. Bił w nią stamtąd powiew jakiś nierozumiany, nie nazwany, lecz upalny, woni jakichś, radości nieznanych i nie nazwanych pełen...
Zaczęła roić.
W ciasnej, brzydkiej, dusznej izdebce zajezdnego domu, w upale nocy letnich, obok matki po całodziennych trudach i wzruszeniach śpiącej, zaczęła roić.
— To są rycerze. Rycerskie postawy i ubiory.
Przypominała sobie Julka do partji odjeżdżającego, prostą jego odzież, pasem skórzanym objętą i wózek jednokonny, z powożącym Teleżukiem o baraniej czapie. Takie to było proste, pospolite, prozaiczne.
Przypominała sobie rozmowy i twarze pana Gustawa, młodych Konieckich, Julka i innych jeszcze z tej młodej gromadki, którą znała. Tacy w czasach ostatnich zamyśleni bywali, poważni. Poważnemi rozmowami zajęci i takie to bywało smutne... nudne!
A ci są tak weseli, pewni siebie i na tak szczęśliwych wyglądają, jakby żadne nieszczęścia, ani niebezpieczeństwa, ani smutki, ani nudy na świecie nie istniały.
Dobrze też im pewnie na świecie!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/288
Ta strona została skorygowana.
— 278 —