Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/291

Ta strona została skorygowana.
—   281   —

stości anielskiej i wiedziała o tem. On zaś, na chodniku przystanąwszy, patrzał wprost na nią, śmiało i ciekawie, z zachwyceniem. Trwało to bardzo krótko, może pół minuty, lecz zadzierzgnęło pomiędzy nimi nić, której on zniknąć nie pozwolił. Kilka już razy odtąd znalazł się na jej drodze i słuchała potem rozlegających się za nią stąpań jego równych, silnych zlekka i czasem, srebrem ostrogi pobrzękujących. Kilka już razy policzki jej oblały się warem, gdy oczy na sekundę, na czas mrugnięcia powieki, spotykały się z jego czarnem, płonącem spojrzeniem. I książęcem. I spływającem na nią z pośród świetnego munduru.
Ale nie zamienili się dotąd słowem żadnem. Była to dotąd niema gra szukających się nawzajem wzroków i wyobraźni, krzyżujących się z sobą nici, które elektrycznością napojone... Lecz pocóż gry takie opowiadać? Rzecz to powszednia i powszechna, pospolita i na wszystkich szczeblach, żywego stworzenia znana. Ince jednak wydawało się przygodą nadzwyczajną, tryumfem upajającym, przedsmakiem czy przebłyskiem nad wszystko miłego i upragnionego...
Teraz ujrzała matkę, opuszczającą mieszkanie kniazia z zupełnie prawie wygładzonemi na czole zmarszczkami, z radością w oczach do córki przypadła.
— Chodźmy! chodźmy! Jakże długo czekać na mnie musiałaś! Ale cieszę się! Przyrzekł wydać rozporządzenie, aby Olek przez parę tygodni jeszcze w szpitalu pozostał. Wzmocni się trochę, chło-