— Janek ciężej od Olka raniony... wewnętrzną ranę ma, utajoną, ale ja ją widzę... Ach, gdybym go do Leszczynki i... gdybym ich obu do Leszczynki zawieźć mogła... W mig obaj by wyzdrowieli... a tak... Bóg jeden wie... Bóg jeden chyba... obroni...
Leszczynka! Palącą tęsknotą tryskające marzenie o raju, wśród tego brudnego, zakurzonego, kamieniami wysłanego, dusznego miasteczka, w tej sali szpitalnej...
Zaogniła się jakoś dnia pewnego rana Olka, dokuczać zaczęła, gorączkę sprowadziła. Pani Teresa w godzinie przepisanej na sposób żaden od dziecka cierpiącego oderwać się nie mogąc, o możność pozostania przy nim, przez noc całą straż i służbę szpitalną ubłagała. Powiedzieć można, że wypłakała sobie tę krótką noc letnią, która na zachodzie około chorego, na cichych szeptaniach z nim jej zeszła, aż on usnął, a ona, w sali, stękającemi oddechami śpiących i mdłemi zapachami leków napełnionej, przy odsłoniętem oknie siedząc i na szmat nieba porannego patrząc, nagle jakoś i strasznie do Leszczynki zatęskniła.
Teraz tam, wzbijają się z nad ziemi mgły poranne, jakby krepy białe rozwlekają się w powietrzu, znikają, a naprzeciw okna jej izdebki, jak raz naprzeciw tego okna, występuje z ciemnej pręgi lasu, rubinowa wstęga jutrzni...
Drzewa w ogrodzie stoją jak z kamieni wykute, tak nieruchome, jak w nieruchomość zaklęte i wsłuchane, w coś wsłuchane, choć nic nie słychać i cisza panuje taka, że szelest ptasiego skrzydła
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/297
Ta strona została skorygowana.
— 287 —