Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/300

Ta strona została skorygowana.
—   290   —

śpieszała kroku, a oczy jej przytem niezwykle błyszczały.
Ta nowa znajoma jej, na której spotkanie śpieszy, to bardzo, bardzo miła kobieta, może najmilsza ze wszystkich, znanych jej dotąd kobiet. Poznała ją wczoraj na przechadzce.
Bo, jak w Leszczynce po wpółdzikim ogrodzie, tak tutaj, po niedużym, już prawie zamiejskim parku, często błądziła, bez celu, krokiem powolnym, czasem listki z krzaków smętnym ruchem zrywając, rojąc, na każdą postać spotykaną szeroko oczy ciekawe, a prześliczne, otwierając.
I wczoraj właśnie, gdy po długiem takiem wśród drzew błądzeniu, na ławce pod drzewem usiadła, zbliżyła się do niej ta pani, która przedtem kilka razy na drogach i dróżkach parku z nią się rozmijając, z bardzo miłym uśmiechem jej się przypatrywała.
Nie bardzo już młoda, ale czerstwa i żwawa, trochę zanadto otyła, jednak zgrabna w ślicznie zrobionej sukni z szeleszczącej ce-su-czy, gęsto koronkami przyozdobionej. Na czarnych włosach kapelusik, złożony z kwiatów bzu, nad któremi małe, białe piórka, bardzo lekkie, jak nici srebrnej pajęczyny powiewały. Wesoło się stawało od samego widoku tej twarzy okrągłej rumianej, dobrodusznej, jej oczu, jak dwie czarne perełki świecących jej liljowych bzów na głowie, piórek nad niemi polatujących i złotej biżuterji, wśród koronek migającej.
Na ławce obok Iny usiadła i wnet ku niej