Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/301

Ta strona została skorygowana.
—   291   —

z ogromnie miłym uśmiechem się zwracając, ogromnie uprzejmym głosem przemówiła:
— Pozwólcie zaznajomić się! Ja was dawno już spotykam i, patrząc na was, dziwię się, że w takiem brzydkiem miasteczku, taką, jak wy, piękność zobaczyć można.
Gorącym rumieńcem twarz Iny spłonęła i w piersi uczuła rozlewającą się po niej rozkosz. Tak już dawno, dawno nikt na nią uwagi nie zwracał i nic podobnie miłego jej nie mówił. Zcicha, ale uprzejmie odpowiedziała, że nie mieszka stale w tem miasteczku, że ze wsi z matką przyjechała.
Nieznajoma zaśmiała się swobodnie, głośno.
— Wiem, wiem! Ja nawet wiem, jak się nazywacie i kto jest wasza matka. Ją także widuję na ulicy. Ot, można powiedzieć, że córka do matki niepodobna! Wy, przy swej matce, jak kniagini (księżna) przy chłopce wyglądacie...
Z pewnem zaniepokojeniem i zmięszaniem Ina przerwała:
— Moja mama zajęta bardzo zawsze... na ubieranie się i nic takiego nie ma czasu... ale bardzo zacna jest, dobra.
— Ależ ja nie o tem... nie o tem... — z energicznym gestem broniła się nieznajoma. — Ona pewno najlepsza... to nawet widać... Tylko wy na jej córkę nie stworzona... Taka delikatna, biała, z kroszecznemi (drobniutkiemi) rączkami i nóżkami... prosto kniahini, czudo! (wprost księżna, cud!).
Oczkami świecącemi jak czarne perełki, po ca-