nych strumieni łez i krwi, miast ich morza — wydają się szczęściem.
Z pomiędzy czerwonych rąk, które teraz nad krajem tym zawisły, ręka kniazia nie była najczerwieńszą. Była ona od wielu innych mniej zaciętą i mściwą.
Może dla tego, że płynęła w niej krew ludu niedawno jeszcze wolnego i wolność swą miłującego, albo, że kierowało nią serce, w stronę radości życia całe przechylone, jej tylko namiętnie pożądające, a we wszystkiem innem widząc jedynie drogi, które do niej wiodły.
Nie była to już wiosna, lecz był to już prawie schyłek lata. Była to pora odlotów nadziei, nalotów klęsk.
Mury gmachu więziennego rozsadzała liczba mieszkańców coraz wzbierająca, więc przelewano ją do budynków innych, licznych, bagnetami zbrojnych straży najeżonych. Deszcz wyroków spadał na dachy tych budynków i wyprowadzał z pod nich ludzi na Sybir, do katorgi, na szubienicę. Padał deszcz ten z pod rąk sędziów. Tutaj sędzia najwyższym był dotąd kniaź, a teraz...
— Kto? jaki? Co zmiana przyniesie?
Dla tłumu głów osiwiałych i głów niewieścich, które się tu dokoła więzień zbiegły, była to zagadka, ociekająca krwią. I było to widmo czegoś niewiadomego, na którem serca i wyobraźnie, upatrywały mniej albo więcej gęste plamy krwi. Serca drżały, wyobraźnie bujały po polach grozy.
Pani Teresa miała dotąd nadzieję, że chłopcy
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/313
Ta strona została skorygowana.
— 303 —