— Przecież pani Teresa synów tylko... a córki...
Inne głosy mówić, szeptać zaczęły.
Kto wie? kto wie? kto wie? co stać się może z córką jej ...Iną?
Z Iną działy się rzeczy niezwykłe, dla których rozpoznania p. Teresa nie miała dość czasu i swobodnej myśli, lecz które sprawiały na niej wrażenie mętnego, niewyraźnego, snującego się dokoła niej widma. Niby nic; żadnego widocznego objawu nieszczęścia, ale jakiś gorzki oddech, który zbliżanie się jego zapowiada. Coś nieokreślonego, a dokuczającego powtarzającemi się wciąż ukłuciami w serce. Coś, czemu zapobiedz i czego odpierać niepodobna, bo niema wyraźnej przyczyny i nazwy, co jednak jest, nadchodzi, czyha, wyziewa z siebie wonie trucizny i pierwsze błyskawice burzy.
Ginęła matce z oczu Inka na długie godziny, a zapytana gdzie była usiłowała zrazu tłomaczyć się, albo pieszczotami usta matce zamykać, lecz pani Teresa spostrzegła i czuła, że tłomaczenia były wykrętne, pieszczoty nieszczere. Wkrótce przecież i one ustały. Odpowiedzi Inki stawały się coraz śmielsze, hardsze, często gniewne i niemal wzgardliwe.
— Gdzie byłaś? Dlaczego powracasz tak późno? Mówiłaś, że całą połowę dnia u Konieckich spędzisz. Wiem, że tam ani zajrzałaś? Gdzież więc byłaś?
Inka, która w swoim nowym kapelusiku do izdebki była wbiegła, stanęła jak wryta.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/318
Ta strona została skorygowana.
— 308 —