Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/320

Ta strona została skorygowana.
—   310   —

Inka zdejmowała ze stołu niedojedzoną przez p. Teresę kromkę razowego chleba i szklankę, wypitem przez nią mlekiem pobieloną. Drwiący uśmieszek odpowiedzi jej towarzyszył.
— Czy to do matki innym tonem jak do innych ludzi mówić trzeba? Wiem, wiem, słyszałam... Ale są to, moja mamo, przesądy, o których dawno już rozumni ludzie zapomnieli i tylko... u nas jeszcze...
Milkła, bo teraz pani Teresa w uniesienie wpadała, gniewem wybuchała, wyrzuty jej czyniąc, natarczywie zapytując: kto jej głupstw takich do głowy nakładł? kogo widuje? do kogo chodzi? jakie szaleństwo do głowy jej przystąpiło? Dlaczego teraz wygląda ciągle tak, jakby w gorączce była, nie wiedziała sama co mówi lub czyni?
Inka najczęściej nie tłómaczyła się, nie odpowiadała; czasem jednak gwałtownem jakby poruszeniem wewnętrznem rzucona, przypadała do matki, klękała przed nią i z głową do kolan jej przyciśniętą, jęczała.
— Nie mogę, mamciu, nie mogę inaczej... nie mogę inną być... nie mogę...
Wtedy pani Teresa obejmowała ją, włosy jej głaskała, prosiła.
— Czego nie możesz? Co ci jest? co ci się stało? Iniu moja! curuś! powiedz! wszystko matce powiedz... wytłomacz... uspokój mię...
Ale ona już zrywała się z ziemi i odchodziła, mówiąc:
— Nic, nic, moja mamo! Po co ja mam mówić, kiedy mama nie zrozumie mnie, nie zgodzi się ze