mną... my, ja i mama, takie różne jesteśmy, takie inne...
I już słów matki zdawała się nie słyszeć, kędyś daleko, daleko zapatrzona, ku czemuś dalekiemu uśmiechnięta, kędyś daleko myślą, utęsknieniem, marzeniem przebywająca.
Myślą, marzeniem, utęsknieniem przebywała ciągle w ładnie umeblowanym, pachnącym buduarku Heleny Iwanówny, w którym wiele chwil miłych, a kilka cudnych już przeżyła. Kilka już razy jednocześnie z nią na czekoladzie u Heleny Iwanówny był — kniaź.
O, cudne chwile wrażeń nowych i rozkosznych pełne, od szarej prozaicznej rzeczywistości dalekie, dalekie — poetyczne, śliczne!
O, śliczny, miły, zgrabny, wytworny, z takiemi oczyma wymownemi — człowiek!
Książę! Kniaź! jak ten wyraz brzmi dziwnie! Tak zupełnie, jakby blaski złota i kolory tęczy i jeszcze tony wspaniałej muzyki rozlegały się w powietrzu.
Rozmawiali z sobą po francusku. Ona do języków obcych ma zdolność wielką i tego, przez cztery lata u pani Awiczowej spędzone, wyuczyła się wcale nieźle. Ach, jak on widocznie ucieszył się, gdy usłyszał ją mówiącą po francusku. Może myślał, że nie będą mogli rozmawiać z sobą z powodu tej różnicy języków. Jeszczeby! jak mówi Helena Iwanówna.
Ale bo i poco na świecie są te wszystkie pomiędzy ludźmi różnice! Ot, żyliby ludzie z sobą
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/321
Ta strona została skorygowana.
— 311 —