ki, ani do Konieckich nie pojedzie za nic, za nic, że prędzej da się zabić, aniżeli tam pojedzie, że matka jej nie kocha, że jest ona nieszczęśliwa i od nieszczęścia swego choćby na koniec świata, uciecby pragnęła.
Potem obie milkły, obie rozjątrzone, obrażone, rozżalone i resztę dnia lub wieczoru spędzały w milczeniu, czasem ukośne, niechętne, lub niespokojne wejrzenia na siebie rzucając.
A przyszedł dzień, który ukazał Ince dwa zwierciadła, w zwierciadłach dwie przyszłości i rzekł: „wybieraj“!
Kiedy pani Teresa śpiesznie biegła z więzienia do domu, aby zobaczyć, czy jest tam jej córka, a jeżeli nie jest, szukać gdzie jest, jak nieraz już bywało, i u wszystkich znajomych o nią się dowiadywać, Inka w najodludniejszem miejscu zamiejskiego parku z Heleną Iwanówną rozmawiała. Za osłoną drzew i krzewów, na małej ławce, bardzo blisko siebie siedząc, szeptem obie mówiły. Mówiły cicho, szybko, niezmiernie żywo, wzajem sobie mowę przerywając, jak mówić zwykli ludzie, śpiesznie naradzający się i silnie wzruszeni.
— Więc za trzy dni — szeptała Inka — więc już za trzy dni... wyjeżdżacie... a cóż ja pocznę, co ja pocznę, co ja nieszczęsna pocznę... ja z desperacji nie wiem, co sobie zrobię... zwarjuję chyba, utopię się...
Za rękaw sukni ją chwytając, Helena Iwanówna w mowę jej wciąż wpadała.
— Ależ posłuchaj, duszeńka, posłuchaj tylko...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/328
Ta strona została skorygowana.
— 318 —