żelaznej, a stamtąd parowozem, na granicę dwóch części kuli ziemskiej, pod stopy Uralu...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
...Z twarzą, która powlekała się barwą ziemistą, z powiekami w pociemniałych oczodołach od płaczu krwawemi p. Teresa stała przed więziennemi wrotami i patrzała na oddalający się dwukonny wóz... Dopóki tylko dojrzeć je było można, patrzała na coraz dalej oddalające się, oddalające dwie małe, blade twarze, które na wozie obracały się ku niej, jak opłatki świecąc wśród podniesionych dokoła luf i bagnetów.
Gdy na zakręcie drogi zniknęły — odeszła.
Nie biegła, nie pędziła; szła powoli z piersią ciężko dyszącą, z plecami, poraz pierwszy w życiu przygarbionemi.
Nic dokoła nie widziała, nie słyszała, o niczem nie myślała. Dusza jej krwawym gwoździem przybita do tych małych, bladych twarzy, które tylko co w oddaleniu z przed oczu jej znikły, wlokła się za niemi cała, wsuwała się pomiędzy otaczające je bagnety, kreśliła nad niemi obronne i opiekuńcze krzyże całowała żegnała spłakane oczy Olka, jak płótno zbielałe, lecz hardo zaciśnięte usta Janka.
Nakształt ranionego zwierza, który instynktem gnany, czołga się ku legowisku swemu, aby paść na nie i skomląc z bólu, ranę swoją lizać, pełzła raczej niż szła ku swej najętej, mizernej izdebce...
Tu, na drzwi izdebki spojrzawszy, przypomniała sobie.
— A Inka?