mieniąc się i z cicha poetyzowanie kontynuje Stefunia.
Mężatką już jest od lat kilku i panią dużego, bogatego domu a nic jeszcze nie zdołało, choćby o pół tonu, podnieść skali jej nieśmiałego głosu, ani od częstych rumieńców ochronić twarzy — białej wśród bardzo czarnych włosów.
— Nie jak maki, ani żadne inne kwiaty, ale — jak wielki trzykolorowy sztandar wyglądać będą!
Słowa te, z szerokiem gestem ramienia wymówiła najwyższa z pomiędzy nas wzrostem i oczy najsmutniejsze, a czoło najbledsze mająca Klemunia Koniecka. Najpoważniejszą też z pomiędzy nas była może dlatego, że najstarszą, bo miała już lat aż 25. Z drugiego końca — cyfra wieków naszych zamykała się ośmnastu latami ślicznej Inki.
W pokoju pstro, ale na nas pstrocizny żadnej niema, o, nie! Żałoba narodowa. Suknie czarne, ozdoby z dżetu lub polerowanej i kunsztownie wyrabianej stali. Włosów tylko cała gama: od kruczo czarnych, przez różne odcienia złota, do jasnych, jak len.
Zrazu duży był gwarek głosów. Oglądanie materji, chwalenie, ganienie, narady, zwrócone do mnie zapytania.
— Ile ich uszyć mamy?
Krótko, lecz z dumą odpowiadam.
— Sto.
Aż krzyknęły.
—Tak wiele!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/342
Ta strona została skorygowana.
— 332 —