— Daleko więcej trzeba. Części tylko podjęłam się za siebie i za was.
— A no, dobrze! Zrobi się! Szkoda nawet, że nie więcej. Zawiniemy się i dzień, dwa, trzy...
— Tydzień, dwa! — reflektuje Klemunia.
— Niech sobie i tydzień albo dwa! Kamieniem zasiądziemy i będziemy szyć, szyć, szyć...
Zaczynajmy tedy! Dobrze, ale, nim szycie rozpocząć, skroić wprzód trzeba. Według formy — tej oto! Która najlepiej kroić umie? Wincusia umie! Oto nożyce; prawdziwie krawieckie, doskonałe!
Rosła, zgrabna, hoża, stalowemi szpilkami u szyi, pasa i włosów błyskająca Wincusia, w odważnej i raźnej postawie u stołu staje, materje przed sobą rozkłada i — czach, czach, czach!
Okazuje się, że nieosobliwie umie. Już parę kawałków kaszmiru zepsuła, lecz to jeszcze mała bieda.
— Dużo go jest, więc choćby go trochę i napsuła... Ale baranków, wiecie co, że baranków zdaje się... mało...
Westchnienia trwożne.
— Tak, tak, bardzo ich jakoś mało! Broń Boże, nie wystarczy.
Wincusia tonem żałosnym:
— Boję się! niech kto inny...
Ba! łatwo powiedzieć! ale kto?...
— Może pani hrabina umie?
Wstrząsnęła się przecząco, tak, że aż czarne błyski dżetów dokoła siebie rozsypała.
— Jak żyję, nie kroiłam nic!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/343
Ta strona została skorygowana.
— 333 —