Bo Wincusia i Czernisia bez przestanku kroją i kroją; pierwsza raźnie i szybko, druga — różową ścianę wciąż długą, czarną kresą przerzynając, rozważnie, uroczyście.
Wtem turkot kół na dziedzińcu. Ktoś przyjechał. Tosia zarumieniła się, Ince igła z palców wypadła.
— Może wesoły Oleś! — żartujemy z pierwszej.
— Może p. Gustaw! — draźnimy się z drugą.
Ale że nic wcale, oprócz niewyraźnych w oddali głosów i kroków dosłyszeć niepodobna, więc Inka podnosi na nas oczy i z najsłodszą swoją minką proponuje.
— Pójdę, dowiem się kto przyjechał.
— Owszem prosimy. — Wybiegła i rychło, z greckim noskiem na kwintę spuszczonym, powraca.
— Pan Burakiewicz przyjechał — mówi.
— No, kiedy pan Burakiewicz, to nic wcale nas ta wizyta nie obchodzi. Z widzenia go tylko znamy i to — rzadkiego. Sąsiad, ładny majątek w pobliżu ma, ale panują jakieś tam przeciwko niemu uprzedzenia. Ważne to, że, niezbyt dawno w strony te przybyły, krewnych ani dawnych znajomych tu niema. Obcy i — Bóg wie kto. Ale ważniejsze jeszcze, że towarzyska strona jego niezmiernie wiele podobno do życzenia pozostawia. Elegantem podobno chce być i raz do kościoła przyjechał tak obficie jakiemiś okropnemi perfumami oblany, że pewna sąsiadka nasza, osoba słabowita i wielce
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/351
Ta strona została skorygowana.
— 341 —