ski, hymny i peany wyśpiewywały głowy wiośniane i wrzące serca nasze...
A że potem te głowy i serca — tak zwiedzione! — przez życie szły i do mogił doszły, na świat i ludzi przekleństwa nie rzuciwszy — dziw!
Lecz wtedy — kiedy walce tej świętej i tak przez obcych nawet podniecanej dopomagać — to dopomagać, ze wszystkich sił, każdą krwi kroplą, każdą iskrą ducha! Cała krew nasza i cały duch nasz rwały się, pędziły do — dopomagania i szczęśliwe czyniłyby wszystko... Ale tymczasem nic jeszcze do czynienia nie było, oprócz życia.
Więc słuchając pieśni słynnego francuza, cudnej pieśni, z wężowej gardzieli płynącej, szyłyśmy, szyły, szyły, czasem łzę rozrzewnienia z rzęsy ocierając, czasem twarze z nad roboty podnosząc i porozumiewawczo zamieniając się zachwyconemi, rajskiemi uśmiechy.
Nagle — w drżący często od wzruszenia głos czytającej, w wymowne słowa francuzkie wpadło podniesionym głosem wymówione jedno tylko słowo polskie.
— Zabrakło!
— Jezus Marja! Krzyknęłyśmy wszystkie i, zerwawszy się na równe nogi, otoczyłyśmy Czernisię, z której wyszło to słowo fatalne.
Z długiemi, cienkiemi ramionami wzdłuż figury długiej i cienkiej opuszczonemi, stała Czernisia zasmucona, zmięszana, a my, oniemiałe zrazu z konsternacji, załamawszy ręce, lub z desperacją niosłyśmy je ku głowom.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/355
Ta strona została skorygowana.
— 345 —