Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/357

Ta strona została skorygowana.
—   347   —

liny całkowicie i dziewczyna z filuternym jakimś ognikiem w oczach do różowego pokoju wchodzi. W miłości własnej trochę zadraśnięta, trochę może za drzwiami podsłuchiwała, jak sprawa z barankami się rozstrzygnie i co Czernisia o niej powie, a teraz weszła i zcicha, spokojnie, lecz z czemś filuternem w uśmiechu i w oczach, mówić zaczęła.
— Proszę pań, przez przedpokój teraz przechodziłam i futro pana Burakiewicza widziałam... Takie śliczne baranki! Siwe, takie delikatne, od tych delikatniejsze... śliczne!
Aż policzek na dłoń opuściła z podziwu nad ślicznemi barankami p. Burakiewicza.
A my, na wieść tę, aż zadrżałyśmy od srogiej, piekącej, od zjadliwej pożądliwości — czy zazdrości. Jeżeli jest na świecie oskoma moralna, tośmy wtedy napewno jej doświadczyły. Ot człowiek szczęśliwy, który takie baranki ma!
— I całe takie futro barankowe ma? — głosami osłabłemi zapytujemy.
— Caluteńkie! — Marylka odpowiada, a filuterne ogniki w oczach aż żarzą się i uśmieszki po ustach jej, aż skaczą.
— Niech panie pójdą i zobaczą, że nie kłamię, — mówi.
To prawda; Żeby choć zobaczyć! Pójdźmy zobaczyć!
Wniosek uczyniony jest przez Wincusię, która z wielkiemi nożycami w ręku nad stosem pokrojonych kaszmirów stoi, wszystkiemi swemi stalowemi